Tytuł

Tytuł

środa, 15 maja 2013

ManaBou I

Paring : Manabu (Malice Mizer) x Bou ( Antic Cafe )
Uwagi :
*Sprawdzane jedynie w miarę możliwości autorki
*Dużo, bardzo dużo i jeszcze więcej przekleństw i bluzgów i wyzwisk


Co do bloga, później napiszę o tym pełną stronę ( Tam, hen na górze.), ale teraz nie mam czasu. Następna notka pojawi się do tygodnia, dwóch. Pozdrawiam, Rena~


Bou wyszedł ze studia. Kolejny dzień do dupy. Kolejny dzień bez Miku. Kolejny dzień do dupy. Kolejny dzień bez Miku. Kolejny dzień…
 - Kurwa! Powtarzam się! – Powiedział sam do siebie i stanął na środku ulicy, usiłując odgonić od siebie dołujące myśli o niedostępnym elemencie zwanym wokalistą zespołu AnCafe.
Ludzie patrzyli na niego jak na wariata. Zerknął na swoje podziurawione dżinsy z naszytą różową kokardką na kieszeni i wzruszył ramionami. No tak. Kto by go chciał. Przecież ubiera się jak baba, zachowuje się jak baba i w ogóle przypomina babę bardziej niż 40% przedstawicielek tego gatunku. Westchnął.
Szedł spokojnie ulicą, jak na (nie)zwykłego Kowalskiego przystało i tylko jedyny bóg wie, czemu wyrosła przed nim wielka przeszkoda, potocznie zwana puszką po Coca-Coli. Kopnął ją daleko, nie zważając na konsekwencje, zaśmiecanie środowiska, degradację gleby i faceta w odblaskowej kamizelce, który chodził w tę i spowrotem po parku, nabijając na jakiegoś ostro zakończonego patyka wszystkie napotkane śmieci. Pech chciał, że puszka bezczelnie potoczyła się pod jego buty, facet bezczelnie spojrzał na Bou, a Boł bezczelnie spojrzał na faceta. Życie to dziwka, oj, przykre.
Jebana puszka.
 - Uważaj, pedale! – Rozległ się czyjś zimny głos, a Bou ponownie przeniósł wzrok na faceta czyszczącego park. No ok... Po lepszym przyjżeniu się stwierdził, że wcale tak sie wyglądał. Odblaskowa kamizelka okazała się czarna, laska do zbierania śmieci przestała nią być i zmieniła swoje powołanie na smycz, aktualnie bujającą się w powietrzu. No dobra... Po chwili oględzin facet przestał być zbieraczem śmieci i stał się całkiem wysokim, młodym gościem, ubranym na gota, z bujajacą się w powietrzu smyczą. Aha... 
 - Sory. Wyrażaj się, ok? – Zapytał, jak nigdy, przenigdy, przysięgając na świętą przeczystą, spokojnym tonem. No dobra, a teraz na serio. Był wkurwiony i wcale tego nie ukrywał. Tylko Miku ma prawo go poniżać i mówić na niego per „pedał”.
Znów, kurwa, Miku! Ten pieprzony Miku! Miku Miku Miku Miku Miku. Kochany Miku. Wszystko dookoła przypominało mu Miku. Do cholery!
 - Nie mów mi co mam robić, dziewczynko. Idź lepiej do domu. - Warknął koleś doszczętnie rujnując dobry humor, którego w sumie nie było.
 - Ty idioto! Jestem chłopakiem! 
 - Ta, jasne. A ja urodziłem dzięciątko Jezus. - Prychnął i pogłaskał bydle, które właśnie podbiegło do jego nóg. Cholerne bydle. 
 - Nie pozwalaj sobie, idioto. Nie widzisz, że nie mam cycek? - Warknął, nadal stojąc w miejscu. Bydle podbiegło do niego i zaczęło obwąchiwać jego trampki, merdając ogonem.
Bou ledwo ustał na nogach i pobladł gwałtownie, czujac, że pies zaraz rzuci sie na niego, przegryzie mu gardło i rozszarpie wszys... Dobra, nieważne.
 - Weź idź lepiej, nie mam czasu. - Warknął. - Rosa, do nogi. - Zawołał psa, ale ten najwidoczniej miał go w tej części ciała, którą był właśnie do niego obrócony.
 - Jesteś beznadziejnym aktorem. Chodź, Rosa. - Rzucił, a Bou bezczelnie patrząc mu w pazadła, odważył się pogłaskać jego zawszawionego kundla. Nie znosił psów... Ale twgo chyba polubi. Kucnął przed nim, w chwili gdy zrezygnowany brunet ruszył w ich kierunku.
 - Twój pies ma do Ciebie taki sam szacunek jak ja. Nie sądzisz, że to coś znaczy? - Wyśmiał go, wstając. Popatrzył czarnemu w oczy, pomimo że był... No nie oszukujmy się. Sporo niższy.
 - Idź, może w domu wariatów robią rekrutację, to się załapiesz. - Wysyczał starszy jadowitym tonem. Co za szczeniak...!
 - Może i wyglądam jak baba, ale chcę tak wyglądać! Przynajmniej nie jak nagi murzyn z twarzą w mące. - Prychnął. Co za bezczel. Wiedział, że nie warto zniżać się do jego poziomu, no, ale...
 - Nie wiesz z kim gadasz... 
 - Uh, wyższa liga? A co? Pewnie grasz w Facetach w Czerni... O ile nie wyjebali Cię z kolejki na kastingu, bojąc się ataku terrorystycznego. - Prychnął, głaszcząc jego piesła.
 - Nie, rozmawiasz z...
 - Miło mi, jestem Bou, gram  An Cafe. Nie znasz? Pewnie nawet nie wiesz, co to MTV, często nas tam puszczają. - Powiedział z diabelskim uśmiechem.
Obrócił się i odszedł, czując, jak gościu klepie go wtyłek. Co za bezczelny...
Obrócił się wkurwiony i strzelił mu w twarz, patrzac ostro w oczy.
 - Zabolało? - Zaśmiał się brunet, widząc, że bardziej na tym ucierpiała ręka blondyna, niź jego policzek.
 - Nie, kurwa, łaskotało. - Warknął i odszedł, z cholernym przeczuciem, że ma kurewsko, cholernie dość.

***

Następnego dnia Kanon wypchał go z domu na spacer. Jego jedyny, jedyny przyjaciel. 
Tylko on wiedział, co Bou czuje do Miku. Oczywiście, oprócz samego Miku, bo blondyn odważył się mu to ostatnio oznajmić, czując, że to jego pierwsza, wielka miłość. Pech chciał, że Miku okazał się być stu procentowym hetero i... Homofobem.
 - Bou chodź, kurwa. Zapomnij o palancie w końcu, do cholery. No Bou! Nie rycz, idioto!! BOU KURWA CHODŹ!!! – Po długich namowach, przekleństwach, krzykach i próbach szantażuKanon znalazł sposób na ściągnięcie blondyna z parkowej ławki i spacer.
 - Cztery kulki truskawkowe poproszę. - Powiedział do sprzedawcy, gdy xnaleźli się przy budce z lodam. Chwilę potem Bou trzymał w ręku to cudo wymyślone przez ludzi, jakim były lody truskawkowe z czekoladową posypką w mega słodkim wafelku, polane sosem tofi...
 - Ale czemu on mnie tak nie znosi? Nie mógłby mi po prostu powiedzieć, że ma mnie w dupie? Tylko cały czas mnie poniża… – Zapytał Bou po raz setny tego dnia o to samo, co trzy milisekundy temu.
 - Wiesz, jaki jest Miku… Z resztą, gdy miesiąc temu wyskoczyłeś z propozycją na randkę... Mogłeś najpierw wyczaić, co o tym sądzi i...
 - Nie mogłeś mnie palnąć w łeb? - Wyrzucił mu Bou, prawie nie zanosząc się płaczem, znowu wspominając sytuację sprzed dwuch miesięcy.
 - Skąd miałem wiedzieć, że takie coś strzeli do głowy? – Odparował Kanon, ciągnąc go za warkoczyka. - Jakbys mi powiedział wcześniej, to bym Cię w ten pusty łeb palnął.
 - Dzięki. - Burknął blondyn, idąc dalej.
Ten dzień zapowiadał się na prawdę świetnie, dopóki Bou nie zaczął korzystać ze swojego nadzwyczajnego talentu, super nadludzkich mocy i... Wyjebał się na chodniku. 
Lody zostały na jego rękach, na szczęście ubrania były jako-tako, ale całe.
 - Patrz pod nogi, młody! Następnym razem zabijesz się wafelkiem. I co wtedy? - Zaśmiał sie Konan, przygladając się biednemu jasnołosemu z rozbawieniem.
 - Będę wiecznie szczęśliwy. – Burknął Bou. Zaczął szukać po kieszeniach chusteczek, dopóki jakieś małe pudełeczko nie wylądowało pod jego nogami. Spojrzał w górę.
 - Następnym razem uważaj, bo twój kolega ma rację. – Rzucił mu koleś z wczoraj, rujnując marzenia blondyna, że był to tylko kolejny z debilnych koszmarów, jakie ostatnio miewał. Oj, peszek. 
 - Ciołek! – Wrzasnął za nim wkurzony Bou. Chwycił za chusteczki podrzucone przez faceta i zaczął się wycierać. Już miał wyrzucić puste opakowanie do kosza, kiedy wyczuł w folii jakiś kartonik. Wizytówka? Schował ją do kieszeni, przysiegając sobie, że wrzuci ją do najbliższego pojemnika na papier. Tak ekologicznie.
Cztery śmietniki później powtarzał sobie to samo.
***
Usiadł na kanapie i przyjrzał się wizytówce. Tak, tak, nie wyrzucił jej... No bywa...
Gotyckie czarne litery, kilka cyferek i nic więcej. 
Wystukał numer na komórce.
 - Manabu, słucham? - Usłyszał Bou już trochę znajomy głos i prychnął do słuchawki.
 - Imię takie, jak i właściciel. - Zaśmiał się blondyn, robiąc zawzięta minę. - Po co mi ta wizytówka?
 - Skoro po nic Ci ona, to ją wyrzuć. Masz problem. – Usłyszał ironiczny śmiech w słuchawce. No nie... To on jest tu od drwin, nie ten czarny typ...
 - Po co mi ją dałeś?
 - A po co się daje wizytówki?
 - Pytam się, po co? - Powiedział, tym razem ostrzej. Nie byl zły, ale zaintrygowany. Chciał wiedzieć.
 - Po to, abyś się pytał. - Usłyszał w odpowiedzi i stracił panowanie.
 - Nie no mam dość! Rozłączam się! Do wiedzenia! – warknął zdrowo wkurwiony, a piana ciekła mu z pyska... No dobra. Nic mu nie ciekło, z pyska, ani z nikąd indziej.
 - Żegnam. – powiedział Manabu z uśmiechem, czego Bou na swoje i swoich sąsiadów szczęście,  nie mógł dostrzec.
 - Ja także!
 - No więc? – padło pytanie.
 - Co „no więc”? – zapytał zirytowany Bou, szukając sensu tego jakże rozbudowanego pytania, ale zaczynał wątpić, aby go miało.
 - Rozłączasz się, czy nie? – zaśmiał się chłopak po druhiej stronie, a blondynowi prawie że nie stanęło serce. Nienawidzi typa, no nienawidzi!
 - Tak! Już się rozłączam! A z resztą! Po co ja mam się rozłączać? Ty się rozłącz! Ja zadzwoniłem! – Powiedział Bou, a ton jego głosu dobitnie świadczył o stanie emocjonalnym . Nie miał pojęcia czemu… Czemu? Czemu co? Czemu chce słuchać tego magnetycznego głosu? Czemu nie chce się rozłączyć? Czemu chce z nim gadać?
 - Czekaj jutro tam gdzie się wywróciłeś. – Powiedział jego rozmówca, a Bou usłyszał dźwięk zakończonego połączenia.
Że… Jak?