Tytuł

Tytuł

czwartek, 24 kwietnia 2014

ManaBou lll

Z góry przepraszam za tak długą przerwę. Prowadzenie tylu stron i blogów okazuje się mieć swoje minusy :c Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu ~

Sam nie wiedział, co go skusiło, aby po to sięgnąć.
A nie, przepraszam. Wiedział to doskonale.
Był uzależniony od truskawek, a herbata pachniała nimi na kilometr.
Posłodził, jak zwykle, dwie łyżeczki i znaczął powoli pić, uważając, by nie rozlać, nie poparzyć się i takie tam bzdety, których uczyła mamusia, gdy miał 5 lat i olewał wszystko, co się do niego mówiło.
Nie miał odwagi podnieś wzroku na bruneta, który wręcz przeciwnie, bez żanego skrępowania po prostu się na niego gapił. Nie patrzył. Bezczelnie gapił się, jakby nigdy w życiu nie widział żadnego Oshare Kei’owca, a przecież po Tokio włóczyło się pełno takich jak on.
- Co się tak patrzysz? – Zapytał, nie zwracając uwagi na ubytki kultury, które biły od niego źródłem wody pitnej niczym w górach.
- Bo mam oczy. – Odpowiedział tym samym Manabu i oboje zaczęli się śmiać, by chwilę potem znów zapadła pomiędzy nimi sztuczna cisza.
- Więc, jakąż to wielką gwiazdą jesteś, że o Tobie nie słyszałem? – Zapytał Bou rozsiadając się w końcu wygodnie, czując, że w danym momencie chyba żadna większa krzywda oprócz wylania na siebie gorącego trunku mu się nie stanie.
- Manbu Satoru, miło mi. – Przedstawił się udając chyba jakiegoś poważnego człowieka, co mu niezbyt wyszło. Znów rozległy się śmiechy. – Z Malice Mizer.
-  Wow, a co to? Personalia matuśki? – Zapytał blondyn spinając śmiesznie brwi. Nie wiele mówiła mu owa nazwa.
- Nie, tatuśka. – Odpowiedział mężczyzna, uśmiechajac się. – Nazwa zespołu.
- Aah… Sorka. Coś mnie chyba ominęło. - Powiedział blondyn, zdając sobie po chwili sprawę z popełnionej gafy. No zajebiście...
- Spoko. Nie wyglądasz na takiego, co by nas słuchał. – Powiedział Manabu, patrząc na niego.
Bou zmarszczyl lekko brwi. Czy to była obelga?
- Taa? To zaśpiewaj coś. – Rzuciłł i spojrzał na niego pewnie. Ciekawe jak śpiewa…

A teraz od autorki:
Polecam przesłuchać tutaj tę piosenkę, zwacą się Illuminati.

https://www.youtube.com/watch?v=e3jtACGpBSU&feature=youtube_gdata_player

Bou siedział wmurowany w kanapę, obserwując towarzysza.
- Masz zajebisty głos. - Powiedział oczarowany, po chwili poważniejąc, gdy zdał sobię sprawę ze swoich słów i stanu, w jakim aktualnie tkwił.
- Dzięki. Ty masz lepszy. Słodszy. - Powiedział starszy, na co policzki blondyna pokryły się różem.
- Ja nie śpiewam... Strasznie się drę. W zespole gram na basie. - Powiedział i podrapał się speszony za uchem. Manabu powiedział mu komplement. I to...
- Wiem, obejrzałem sobie wczoraj kilka teledysków. - Powiedział brunet, sprawiając, że na twarzy blondyna wymalował się szok.
- Tak. Czytałem trochę też w Wikipedii, ale doszedłem do wniisku, że to nie za bardzo mój gust. Jednak brzmnienia macie zajebiste, czyste, płynne. - Powiedział, najwidoczniej nie chcąc go urazić.
- Wiem. Nie wygladasz na takiego, co by nas słuchał. - Odparł Bou, powtarzając jego wcześniejsze słowa.
Obaj wybuchnęli śmiechem.
Przełamując stereotypy, gadali dość długo i ku wielkiemu zdumieniu, miło. Herbata została wypita w dość szybkim tempie, a ciasteczka czekoladowe pozostawione na kryształowym talerzyku, obczyszczone w tępie ekspresowym.
- Chyba powinieneś się już zbierać. – Powiedział w pewnym momencie Satoru, spoglądając na wieczorne niebo za oknem.
- Co? A… No tak... – Zmieszał się Bou, podążając za wzrokiem Manabu, w kierunku okna. To już tak późno?
Chyba nadużył trochę jego gościnności. Trochę bardzo. Za bardzo...
- Możesz też zostać. – Zaśmiał się Manabu, widząc jego speszoną minę. - Nie wyganiam Cię. I tak nie mam żadnego zajęcia. Możesz nawet zostać na noc, mam wolny pokój.
- Nie… Nie. Będę już sie zbierał. - Powiedział blondyn, najpierw rozważywszy jego propozycję. Chyba jednak lepiej będzie pójść. - Dzięki za... Spotkanie. – Podziękował chłopak, nie za bardzo wiedząc jak to nazwać.
Wachał się także pomiędzy „porwaniem” a „uprowadzeniem”, jednak ostatecznie zdecydował się na „spotkanie” z braku pomysłów innych słów i szczątków dobrego wychowania.
- Nie ma za co. Wpadniesz jutro? – Zapytał brunet, patrząc na niego uważnie.
Bou jednak wstał i skierował się w stronę przedpokoju, gdzie zaczął silić się ze swoimi butami.
Kompletnie nie wiedział, co miał odpowiedzieć.
Po chwili usłyszał, jak Manabu wychodzi z pokoju.
Jego szok zaczął osiągać powoli apogeum, kiedy mężczyzna klęknął przy jego stopach i najzwyczajniej w świecie nałożył mu buty. Po zakończeniu czynności spojrzał z uśmiechem na otępiałego blondyna.
- Okej. To ja przyjdę do Ciebie. - Powiedział widocznie rozradowny, mimo że Bou nie miał pojęcia, z jakiego powodu.
Wstał bez słowa, nie potrafiąc sklecić żadnego sensownego zdania. Pech chciał, że nie zauważył, iż sufit w tym miejscu jest skośny i uderzył weń głową.
Wyjęczał żałosne "Ałłł...", kładąc ręce w obolałe miejsce i zamykając oczy.
Po chwili poczuł, jak coś przyjemnie chłodnego odciągneło jego dłonie od głowy i dotknęło pulsującej bólem części. Stało się tak błogo, że blondyn wziął głęboki wdech i otworzył oczy.
- Zrobisz sobie krzywdę… – Usłyszał delikatny szept i uniósł głowę, napotykając na drodze swojego wzroku drugi. Ciemne oczy wpatrywały się w niego uważnie, a na ustach gościł lekki uśmiech. Nie sądził, że Manabu może wyglądać tak pięknie. Na usta nasunęło mu się jedno słowo.
Kochany.
Nie zorientował się, kiedy ich usta się złączyły. Potrwało moment, zanim skojarzył ten fakt i zwiędł w jego rękach jak szmaciana lalka.
Trwali w pocałunku długą chwilę, nie spiesząc się z pogłębieniem go, jednak gdy Bou poczuł na ustach jego język, instynktownie rozchylił wargi, wpuszczajac go do środka. Z zaczerwienionymi policzkami i przyśpieszonym oddechem oddawał niezdarnie pocałunek, a Manabu całował go ze spokojem, starając się, by ten zapadł w pamięć blondyna jak najgłębiej.
- Idź już… – Szepnął, gdy w końcu oderwali się od siebie. Patrzyli jeszcze sobie w oczy, kiedy Bou skinął głową, i wyszedł z jego domu.

czwartek, 27 lutego 2014

ManaBou II

Witam. Na początku przepraszam za zwłokę. Mam jednak nadzieję, że wybaczycie mi te cztery dni spóźnienia.
Oto przed Wami drugi rozdział opowiadania o Manabu i Bou.
Przepraszam za błędy. Poprawiłam wszystko, co zauważyłam, jednak nie miałam juz sił czytać tego enty raz.
Pozdrawiam, Rena.

PS. Zachecam patrzeć do swoich wczesniejszych komentarzy - bedę starała sie na nie odpisywac !3




Pierwsze pytanie: Na co ma czekać?
O której?
Skąd…?
Po co...?
I w ogóle…
O co chodzi do cholery?
Westchnął, zdając sobie sprawę, że podjął decyzję o tym co zrobi, kiedy tylko padła jego propozycja.
Ludzka ciekawość nie ma granic, kurwał.
Pójdzie tam. A jak się okaże, że to ściema, wróci do domu okryty hańbą, sfrustrowany, mając jedynie pytania w swojej głowie i brak lodów truskawkowych w lodówce. Położył się na łóżku i nie fatygując się ze ściągnięciem ubrań, zasnął.
Kiedy się obudził, miał przeczucie, że spał dosyć długi czas. Zdrętwiałe ciało dobitnie informowało o tym, że przespał ponad dwanaście godzin, tak samo, jak upierdliwie cykający zegarek stojący na szafce nocnej. Pierwsza myśl: Ciąża? Raptownie zachciało mu się wymiotować i złapał się za podbrzusze, wyczuwając lekkie kopnięcia... Po chwili z ulgą przypomniał sobie, że przecież cieleśnie jeszcze jest facetem. Wstał z łóżka i z myślą, że jest totalnym idiotą, zaczął się szykować.
Umył się, uczesał kucyka na boku głowy i postanowił po raz pierwszy od dość długiego czasu, lekko potraktować włosy lokówką.
Po skonczonym makijażu i układaniu fryzury stanął przed szafą i zaczął się ubierać. Mierzyć. Wyrzucać. Robić burdel. Wrzeszczeć. Walić pięściami o ścianę.
 - Ja nie mam w co się ubrać! – Jęknął do siebie patrząc na sporych rozmiarów stertę ubrań przed sobą.
Ciekawe, kto to posprząta. Tak, Bouś, właśnie ty.
W końcu, po długich męczarniach i widoku odpadnietej od ściany farby, po uderzaniu weń różnymi częścismu swojego ciała, zdecydował się na czerwoną spódnicę w czarną, drobną krarę, czarną bokserkę z czerwonym napisem „I </3 you" oraz rajstopy w kolorze popiołu. Cały widok dopełniały podkolanówki z koronką i bordowe Martensy, z trudem włożone na stopy. Nienawidził sie z nimi siłować, jednak był zbyt leniwy, aby je rozwiązać.
Wyszedł z domu i pół godziny później warował na ławce, blisko miejsca, gdzie wczoraj zaliczył jakże piękną i ekscytującą glebę.
Czekał...
Czekał...
I czekał...
...
Po dwuch godzinach odechciało mu sie trwać w tym błogim stanie oczekawania i wstał z ławki, wytykajac sobie w duszy naiwnosć i głupotę. Nie przyjdzie. Po prostu Cię wyśmiał, chciał pokazać jakim dzieckiem jesteś.
Otrzepał się, z tylko przez siebie i swoją wyobraźnię widzianego kurzu, poprawił spódniczkę i...
 - Wiedziałem, że przyjdziesz. – Zaśmiał się Manabu. Bou nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co słyszał w jego śmiechu. Rozbawienie czy szyderstwo? Spojrzał na niego lekceważąco.
 - Nie przesadzaj. Nie jesteś jasnowidzem. – Prychnął, udając urażonego, aby nie wyszło na jaw, że na niego czekał.
 - A jeżeli jestem? – Powiedział mężczyzna, podchodząc do niego i chwytając go z nadgarstek.
Zabolało.
 - Puść…! - szarpnał się, ale jego silna wola w jednej chwili została zmiarzdżona przez wzrok bruneta.
 - Masz iść do mnie. – usłyszał przy swoim uchu. Czując na nim ciepło, kolana lekko pod nim sie ugięły, a twarz pobladla z bólu i czegoś, co bez trudu mógłby nazwać fazą wstepną zwyczajnego strachu.
Nie chciał nigdzie z nim iść. A już w szczególności do niego. Bał się. Bo na pewno chodzi mu o…
 - No chodź kurwa na herbatę. Nie pijam krwi. – Usłyszał, czując, jak jego ręka zostaje uwolniona z uścisku.
Nie mając przed sobą wyboru, ani za grosz silnej woli w sobie, stał, by po chwili ruszyć krokiem za nim, w nieznanym sobie kierunku.
Manabu otworzył furtkę, a następnie drzwi wejściowe do swojego domu. Weszli.
 - Tam jest salon, idź, a ja zrobię herbaty. – Powiedział starszy, w końcu racząc go jakimś prowizorycznym uśmiechem i poszedł do innego pomieszczenia, najprawdopodobniej kuchni.
Bou skierował się w stronę wskazanego przez czarnowłosego pokoju i usiadł na obity w bordowy plusz fotel.
Siedział cicho, beznamiętnie patrząc w ścianę, kolorem przypominającą czerwone, wytrawne wino. Ładny kolor. Nie powie, żeby oryginalny, bo sam miał pomalowaną w sypialni ścianę nad łóżkiem na taki odcień, jednak go lubił.
Rozejrzał się. Pomieszczenie było duże, przestronne, przesiąknięte dość sztywną atmosferą. Nie potrafił się tu rozluźnić. Ciemność wiejąca z kątów pokoju, do których jego wzrok bał się dojść, jak i zimno, przeszywające każdy skrawek skóry, niwelujące nikłe starania, by poczuć się swobodnie. Choć odrobinę.
Trochę przypominało mu to kostnicę, w której kiedyś byli razem z An Cafe, gdy Miku wpadł na pomysł, że jedna ze scen kręcona ma być właśnie tam. Oczywiście, jego marzenie się nie spełniło.
 - Słodzisz? – Rozległ się głos wchodzącego do pomieszczenia Manabu. Blondyn podskoczył, nie wiadomo czemu, bo przecież nie miał w ogóle powodów by się bać.
Prawda?
- Nie. Solę. – Powiedział trochę zgryźliwie, ale w takowej sytuacji mało go to obchodziło. Bał się jak cholera, a dodatkowo uaktywnił się jego zadziorny charakter, co nie wróżyło zbyt kolorowego zakończenia.
 - Okej. Zaraz przyniosę. – Powiedział brunet, odstawiając szklanki na niski, drewniany stolik i spowrotem kierując się do kuchni.  Przyniósł, o zgrozo, szklaną solniczkę. Blondyn zachichotał.
 - To był żart. - Powiedział, patrząc na niego krzywo.
 - Nie mów… - Westchnął Manabu, wysypując mu zawartosć solniczki na włosy. - A ja myślałem, że mowisz serio.
 - Co ty robisz, do cholery?! - Krzyknął Bou, wytrzepując sól z włosów na podłogę, ku uciesze bruneta.
 - Mszczę się. – Wystawił mu język z takim samym, zadziornym uśmieszkiem, jakim obdarowal go blondyn chwilę wcześniej.
Eh… Jakby tego mu było mało. Wstał z honorowo uniesioną głową, lecz chwilę potem spotkał się z oporem. Dłoń bruneta ciągnęła go za nadgarstek lewej ręki ku dole, przez co został zmuszony usiąść spowrotem.
Oczywiście, nie odbyło się bez sceny urażonej panienki. O tak… Do tego miał talent.
 - Napij się. – Brunet podstawił mu pod nos porcelanowy kubeczek, stawiając naprzeciwko niego cukierniczkę.
Myśli młodszego zaroiły się od podejżeń. A jak zamierza go otruć? Pigułka gwałtu, dragi, lub inne świństwo? Mało to się w telewizji rozpowiada? Popatrzył niepewnie na naczynie.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Witam, Rena jestem~

Hej...
Sporo czasu minęło, ale wracam. Na serio.
Zamiast poprzenosić opki ze starego bloga, postanowiłam je popoprawiać, ponieważ uznałam że są STRASZNE.
Mam nadzieję, że uda mi się wyrobić z czterema blogami, szkołą i RPG.
Jakoś damy radę, nie?
Pozdrawiam,
Rena~

środa, 15 maja 2013

ManaBou I

Paring : Manabu (Malice Mizer) x Bou ( Antic Cafe )
Uwagi :
*Sprawdzane jedynie w miarę możliwości autorki
*Dużo, bardzo dużo i jeszcze więcej przekleństw i bluzgów i wyzwisk


Co do bloga, później napiszę o tym pełną stronę ( Tam, hen na górze.), ale teraz nie mam czasu. Następna notka pojawi się do tygodnia, dwóch. Pozdrawiam, Rena~


Bou wyszedł ze studia. Kolejny dzień do dupy. Kolejny dzień bez Miku. Kolejny dzień do dupy. Kolejny dzień bez Miku. Kolejny dzień…
 - Kurwa! Powtarzam się! – Powiedział sam do siebie i stanął na środku ulicy, usiłując odgonić od siebie dołujące myśli o niedostępnym elemencie zwanym wokalistą zespołu AnCafe.
Ludzie patrzyli na niego jak na wariata. Zerknął na swoje podziurawione dżinsy z naszytą różową kokardką na kieszeni i wzruszył ramionami. No tak. Kto by go chciał. Przecież ubiera się jak baba, zachowuje się jak baba i w ogóle przypomina babę bardziej niż 40% przedstawicielek tego gatunku. Westchnął.
Szedł spokojnie ulicą, jak na (nie)zwykłego Kowalskiego przystało i tylko jedyny bóg wie, czemu wyrosła przed nim wielka przeszkoda, potocznie zwana puszką po Coca-Coli. Kopnął ją daleko, nie zważając na konsekwencje, zaśmiecanie środowiska, degradację gleby i faceta w odblaskowej kamizelce, który chodził w tę i spowrotem po parku, nabijając na jakiegoś ostro zakończonego patyka wszystkie napotkane śmieci. Pech chciał, że puszka bezczelnie potoczyła się pod jego buty, facet bezczelnie spojrzał na Bou, a Boł bezczelnie spojrzał na faceta. Życie to dziwka, oj, przykre.
Jebana puszka.
 - Uważaj, pedale! – Rozległ się czyjś zimny głos, a Bou ponownie przeniósł wzrok na faceta czyszczącego park. No ok... Po lepszym przyjżeniu się stwierdził, że wcale tak sie wyglądał. Odblaskowa kamizelka okazała się czarna, laska do zbierania śmieci przestała nią być i zmieniła swoje powołanie na smycz, aktualnie bujającą się w powietrzu. No dobra... Po chwili oględzin facet przestał być zbieraczem śmieci i stał się całkiem wysokim, młodym gościem, ubranym na gota, z bujajacą się w powietrzu smyczą. Aha... 
 - Sory. Wyrażaj się, ok? – Zapytał, jak nigdy, przenigdy, przysięgając na świętą przeczystą, spokojnym tonem. No dobra, a teraz na serio. Był wkurwiony i wcale tego nie ukrywał. Tylko Miku ma prawo go poniżać i mówić na niego per „pedał”.
Znów, kurwa, Miku! Ten pieprzony Miku! Miku Miku Miku Miku Miku. Kochany Miku. Wszystko dookoła przypominało mu Miku. Do cholery!
 - Nie mów mi co mam robić, dziewczynko. Idź lepiej do domu. - Warknął koleś doszczętnie rujnując dobry humor, którego w sumie nie było.
 - Ty idioto! Jestem chłopakiem! 
 - Ta, jasne. A ja urodziłem dzięciątko Jezus. - Prychnął i pogłaskał bydle, które właśnie podbiegło do jego nóg. Cholerne bydle. 
 - Nie pozwalaj sobie, idioto. Nie widzisz, że nie mam cycek? - Warknął, nadal stojąc w miejscu. Bydle podbiegło do niego i zaczęło obwąchiwać jego trampki, merdając ogonem.
Bou ledwo ustał na nogach i pobladł gwałtownie, czujac, że pies zaraz rzuci sie na niego, przegryzie mu gardło i rozszarpie wszys... Dobra, nieważne.
 - Weź idź lepiej, nie mam czasu. - Warknął. - Rosa, do nogi. - Zawołał psa, ale ten najwidoczniej miał go w tej części ciała, którą był właśnie do niego obrócony.
 - Jesteś beznadziejnym aktorem. Chodź, Rosa. - Rzucił, a Bou bezczelnie patrząc mu w pazadła, odważył się pogłaskać jego zawszawionego kundla. Nie znosił psów... Ale twgo chyba polubi. Kucnął przed nim, w chwili gdy zrezygnowany brunet ruszył w ich kierunku.
 - Twój pies ma do Ciebie taki sam szacunek jak ja. Nie sądzisz, że to coś znaczy? - Wyśmiał go, wstając. Popatrzył czarnemu w oczy, pomimo że był... No nie oszukujmy się. Sporo niższy.
 - Idź, może w domu wariatów robią rekrutację, to się załapiesz. - Wysyczał starszy jadowitym tonem. Co za szczeniak...!
 - Może i wyglądam jak baba, ale chcę tak wyglądać! Przynajmniej nie jak nagi murzyn z twarzą w mące. - Prychnął. Co za bezczel. Wiedział, że nie warto zniżać się do jego poziomu, no, ale...
 - Nie wiesz z kim gadasz... 
 - Uh, wyższa liga? A co? Pewnie grasz w Facetach w Czerni... O ile nie wyjebali Cię z kolejki na kastingu, bojąc się ataku terrorystycznego. - Prychnął, głaszcząc jego piesła.
 - Nie, rozmawiasz z...
 - Miło mi, jestem Bou, gram  An Cafe. Nie znasz? Pewnie nawet nie wiesz, co to MTV, często nas tam puszczają. - Powiedział z diabelskim uśmiechem.
Obrócił się i odszedł, czując, jak gościu klepie go wtyłek. Co za bezczelny...
Obrócił się wkurwiony i strzelił mu w twarz, patrzac ostro w oczy.
 - Zabolało? - Zaśmiał się brunet, widząc, że bardziej na tym ucierpiała ręka blondyna, niź jego policzek.
 - Nie, kurwa, łaskotało. - Warknął i odszedł, z cholernym przeczuciem, że ma kurewsko, cholernie dość.

***

Następnego dnia Kanon wypchał go z domu na spacer. Jego jedyny, jedyny przyjaciel. 
Tylko on wiedział, co Bou czuje do Miku. Oczywiście, oprócz samego Miku, bo blondyn odważył się mu to ostatnio oznajmić, czując, że to jego pierwsza, wielka miłość. Pech chciał, że Miku okazał się być stu procentowym hetero i... Homofobem.
 - Bou chodź, kurwa. Zapomnij o palancie w końcu, do cholery. No Bou! Nie rycz, idioto!! BOU KURWA CHODŹ!!! – Po długich namowach, przekleństwach, krzykach i próbach szantażuKanon znalazł sposób na ściągnięcie blondyna z parkowej ławki i spacer.
 - Cztery kulki truskawkowe poproszę. - Powiedział do sprzedawcy, gdy xnaleźli się przy budce z lodam. Chwilę potem Bou trzymał w ręku to cudo wymyślone przez ludzi, jakim były lody truskawkowe z czekoladową posypką w mega słodkim wafelku, polane sosem tofi...
 - Ale czemu on mnie tak nie znosi? Nie mógłby mi po prostu powiedzieć, że ma mnie w dupie? Tylko cały czas mnie poniża… – Zapytał Bou po raz setny tego dnia o to samo, co trzy milisekundy temu.
 - Wiesz, jaki jest Miku… Z resztą, gdy miesiąc temu wyskoczyłeś z propozycją na randkę... Mogłeś najpierw wyczaić, co o tym sądzi i...
 - Nie mogłeś mnie palnąć w łeb? - Wyrzucił mu Bou, prawie nie zanosząc się płaczem, znowu wspominając sytuację sprzed dwuch miesięcy.
 - Skąd miałem wiedzieć, że takie coś strzeli do głowy? – Odparował Kanon, ciągnąc go za warkoczyka. - Jakbys mi powiedział wcześniej, to bym Cię w ten pusty łeb palnął.
 - Dzięki. - Burknął blondyn, idąc dalej.
Ten dzień zapowiadał się na prawdę świetnie, dopóki Bou nie zaczął korzystać ze swojego nadzwyczajnego talentu, super nadludzkich mocy i... Wyjebał się na chodniku. 
Lody zostały na jego rękach, na szczęście ubrania były jako-tako, ale całe.
 - Patrz pod nogi, młody! Następnym razem zabijesz się wafelkiem. I co wtedy? - Zaśmiał sie Konan, przygladając się biednemu jasnołosemu z rozbawieniem.
 - Będę wiecznie szczęśliwy. – Burknął Bou. Zaczął szukać po kieszeniach chusteczek, dopóki jakieś małe pudełeczko nie wylądowało pod jego nogami. Spojrzał w górę.
 - Następnym razem uważaj, bo twój kolega ma rację. – Rzucił mu koleś z wczoraj, rujnując marzenia blondyna, że był to tylko kolejny z debilnych koszmarów, jakie ostatnio miewał. Oj, peszek. 
 - Ciołek! – Wrzasnął za nim wkurzony Bou. Chwycił za chusteczki podrzucone przez faceta i zaczął się wycierać. Już miał wyrzucić puste opakowanie do kosza, kiedy wyczuł w folii jakiś kartonik. Wizytówka? Schował ją do kieszeni, przysiegając sobie, że wrzuci ją do najbliższego pojemnika na papier. Tak ekologicznie.
Cztery śmietniki później powtarzał sobie to samo.
***
Usiadł na kanapie i przyjrzał się wizytówce. Tak, tak, nie wyrzucił jej... No bywa...
Gotyckie czarne litery, kilka cyferek i nic więcej. 
Wystukał numer na komórce.
 - Manabu, słucham? - Usłyszał Bou już trochę znajomy głos i prychnął do słuchawki.
 - Imię takie, jak i właściciel. - Zaśmiał się blondyn, robiąc zawzięta minę. - Po co mi ta wizytówka?
 - Skoro po nic Ci ona, to ją wyrzuć. Masz problem. – Usłyszał ironiczny śmiech w słuchawce. No nie... To on jest tu od drwin, nie ten czarny typ...
 - Po co mi ją dałeś?
 - A po co się daje wizytówki?
 - Pytam się, po co? - Powiedział, tym razem ostrzej. Nie byl zły, ale zaintrygowany. Chciał wiedzieć.
 - Po to, abyś się pytał. - Usłyszał w odpowiedzi i stracił panowanie.
 - Nie no mam dość! Rozłączam się! Do wiedzenia! – warknął zdrowo wkurwiony, a piana ciekła mu z pyska... No dobra. Nic mu nie ciekło, z pyska, ani z nikąd indziej.
 - Żegnam. – powiedział Manabu z uśmiechem, czego Bou na swoje i swoich sąsiadów szczęście,  nie mógł dostrzec.
 - Ja także!
 - No więc? – padło pytanie.
 - Co „no więc”? – zapytał zirytowany Bou, szukając sensu tego jakże rozbudowanego pytania, ale zaczynał wątpić, aby go miało.
 - Rozłączasz się, czy nie? – zaśmiał się chłopak po druhiej stronie, a blondynowi prawie że nie stanęło serce. Nienawidzi typa, no nienawidzi!
 - Tak! Już się rozłączam! A z resztą! Po co ja mam się rozłączać? Ty się rozłącz! Ja zadzwoniłem! – Powiedział Bou, a ton jego głosu dobitnie świadczył o stanie emocjonalnym . Nie miał pojęcia czemu… Czemu? Czemu co? Czemu chce słuchać tego magnetycznego głosu? Czemu nie chce się rozłączyć? Czemu chce z nim gadać?
 - Czekaj jutro tam gdzie się wywróciłeś. – Powiedział jego rozmówca, a Bou usłyszał dźwięk zakończonego połączenia.
Że… Jak?